W godzinach południowych, w dzień powszedni w Stoczku Łukowskim tłumów nie ma. Tym bardziej na osiedlu przy ulicy Witosa. Rzadko przechadza się człowiek, a jednak kilka dni temu przy blokach na ulicy Witosa zabłądziła starsza Pani.
Niczym akwizytor podchodziła do drzwi każdej klatki schodowej czegoś szukając. Kiedy tylko zobaczyła przechodnia, szybko do niego ruszyła, i nie bawiąc się w konwenanse zapytała:
-Panie! Panie! Jak dostać się na Policję?
Pytanie nieco dziwne. Na ogół mało kto się chce tam z własnej woli dostawać. Ale odpowiadam:
-To ten budynek, zaprowadzę Panią…
Starsza Pani nieco przygarbiona, owinięta w chustkę, taką, jaką już coraz rzadziej można spotkać w Kościele (a przecież kiedyś było ich morze na sumie w niedzielę). Wyraźnie poirytowana i roztrzęsiona kontynuowała ze łzami w oczach:
-Przyjechałam tu z Wólki Zastawskiej, Panie! Ja już nie mogę żyć! Te łobuzy przychodzą pod okno i hałasują straszą mnie. Jak mąż, żył to jeszcze się bali, a teraz robią co chcą! Nie wytrzymałam przyjechałam tu na Policję bo nie mogę tak dłużej żyć…
Kilka pytań kilka odpowiedzi i Pani Jaśka, jak sama mówi nieco się uspokoiła. Jeszcze dopytała o drogę powrotną na przystanek autobusowy i zniknęła za drzwiami stoczkowskiego Komisariatu.
Godzinę później, na parking przy przystanku autobusowym podjeżdża radiowóz policyjny. Wysiada z niego funkcjonariusz, otwiera tylne drzwi i pomaga wysiąść starszej Pani, która zmierza na przystanek.
Podchodzę i pytam, czy pomogli, czy sprawa załatwiona.
-Tak!- wyraźnie zadowolona- powiedzieli że przyjadą i się wszystkim zajmą.
-Prosiła Pani, żeby przywieźli Panią na przystanek?
-Nie, sam zaproponował, że mnie zawiezie. Ja po operacji, chodzić nie mogę…
Opowieść być może o niczym i bez sensu. Ale w dzisiejszych czasach powszechnej gonitwy, krytyki urzędników i ich bezduszności, warto wiedzieć, że są ludzie, którzy nie muszą, a pomagają innym. Nie oczekując za to nagrody…